#blog - po co są współprace recenzenckie?
Uprzedzałam, że ostatnio w głowie mi takie tematy. Im dłużej studiuje obecny kierunek i im więcej słucham o tym jak tworzyć by zadowolić odbiorce, tym więcej zastanawiam się nad funkcjonowaniem blogosfery. Wtedy zaczynam rozmyślać nad kilkoma kwestiami. Coś czuje, że poruszę niemal każdy z roztrząsanych przez moją osobę problemów oraz że będą one ze sobą powiązane. Choć nasz blogowy światek wydaje się prosty, to wiele w nim zawiłości. Przecież kwestia współprac recenzenckich wydaje się prosta, a czy ktoś jednoznacznie powie mi po co właściwie są współprace recenzenckie?
Nie jest tajemnicą, że każdy bloger na nie liczy. Robi to mniej lub bardziej otwarcie, ale prędzej czy później każdy zamarzy o takiej możliwości. W końcu teoria wydaje się taka cudowna - dostajesz książkę, masz ją tylko przeczytać, napisać jej recenzje i książka już jest Twoja. Prawda, że łatwe?
A jednak nie do końca. Tutaj w grę wchodzą inne aspekty, które będą tematami kolejnych postów więc dzisiaj je ominę. Możecie być pewni, że jeszcze o nich wspomnę. Tym razem nie zagłębiam się w to co niosą ze sobą współprace pod kątem pracy. To raczej myśl drugiej kategorii, bo na hasło "współpraca" mamy raczej inne skojarzenia. Świecą się oczy i serducho szybciej bije, dopiero potem pojawia się chłodna kalkulacja. Więc po co nam te współprace?
Nie oszukujmy się, książki to nie jest najtańsze hobby, więc możliwość poznawania nowych autorów bez obawy inwestowania w coś co nam się nie podoba jest ok. To taka oszczędność połączona z poszerzaniem horyzontów. Tego typu recenzent musi jednak pamiętać o tym, że te pozycje nadal mogą nie przypaść mu do gustu. Bo to, że są darmowe nie oznacza, że na pewno są dobre.
Nie jest tajemnicą, że każdy bloger na nie liczy. Robi to mniej lub bardziej otwarcie, ale prędzej czy później każdy zamarzy o takiej możliwości. W końcu teoria wydaje się taka cudowna - dostajesz książkę, masz ją tylko przeczytać, napisać jej recenzje i książka już jest Twoja. Prawda, że łatwe?
A jednak nie do końca. Tutaj w grę wchodzą inne aspekty, które będą tematami kolejnych postów więc dzisiaj je ominę. Możecie być pewni, że jeszcze o nich wspomnę. Tym razem nie zagłębiam się w to co niosą ze sobą współprace pod kątem pracy. To raczej myśl drugiej kategorii, bo na hasło "współpraca" mamy raczej inne skojarzenia. Świecą się oczy i serducho szybciej bije, dopiero potem pojawia się chłodna kalkulacja. Więc po co nam te współprace?
1. Dla poznawania nowych autorów
Bez wątpienia niejednokrotnie wybierając lekturę, boisz się wydać na nią pieniądze gdy nie znasz jej autora. W końcu możesz wydać te pieniądze w błoto, zamiast na coś co na pewno Ci się spodoba. I tu akurat nie jestem prześmiewcza, bo taki powód współpracy recenzenckiej jest dla mnie ok.Nie oszukujmy się, książki to nie jest najtańsze hobby, więc możliwość poznawania nowych autorów bez obawy inwestowania w coś co nam się nie podoba jest ok. To taka oszczędność połączona z poszerzaniem horyzontów. Tego typu recenzent musi jednak pamiętać o tym, że te pozycje nadal mogą nie przypaść mu do gustu. Bo to, że są darmowe nie oznacza, że na pewno są dobre.
2. Dla dostawania książek jeszcze przed ich oficjalną premierą
Jeśli choć raz dostaliście jakąś książkę jeszcze przed jej premierą wiecie jakie to pozytywne uczucie. Nawet jeśli nie jest to najbardziej wyczekiwana premiera miesiąca, świadomość, że jesteś jedną z nielicznych osób czytających te pozycje jest ogromnie rajcująca. To taka typowa "gilti pleżer", którą zrozumieją chyba tylko mole książkowe. Możemy tutaj teraz mówić o marketingowej części tego punktu, ale po co? To temat rzeka na którym skupimy się innym razem.
3. Dla oszczędności
Granica pomiędzy oszczędnością, a chciwością jest niezwykle cienka. Rozumiem, że ktoś wybiera na egzemplarze recenzenckie tylko te pozycje, które chciałby sobie kupić. Wiem też, że jest to momentami niezwykle ciężkie, bo nie każdą książkę wydawca posiada jako egzemplarze dla blogerów. Z jednej strony szanuje, z drugiej żałowałabym szansy na poznanie nowych autorów.
Nie pojmuje jednak jak można przyjmować do recenzji tabuny książek, nie patrząc na ich opis. I to tylko dlatego, że książki te dostajemy za darmo. Podejście mówiące, że ilość jest ważniejsza niż jakość jest dla mnie idiotyczne. Zwłaszcza w tym przypadku.
To trzy, moim zdaniem najważniejsze powody dla których współpracujemy z wydawnictwami. I każdy z nich jest dla mnie w porządku o ile nie zostaje wykorzystany z chciwości. Osobiście uważam, że współprace to coś genialnego, motywującego do pracy nie tylko nad swoim blogiem ale i swoim warsztatem twórcy. Dlatego tak bardzo nie mogę zrozumieć dlaczego niektórzy wykorzystują te możliwość w zupełnie inny sposób niż zostało to zamierzone.
Należy pamiętać, że jak wszystko współprace mają dwie strony medalu. Z jednej strony to przyjemność i wyróżnienie, a z drugiej to przede wszystkim obowiązek. Bo wtedy czytanie z zwykłego umilacza czasu, staje się poniekąd obowiązkiem czy nawet swego rodzaju pracą. Szkoda tylko, że niektórzy nadużywają jej nie wywiązując się z jej warunków. To jednak świadczy o nich samych.
Dokładnie, nie rozumiem czemu niektórzy biorą do współpracy mnóstwo książek..a potem narzekają, że oni nie zdążą, że nie mają czasu. Przecież przez to czytanie staje się przymusem, a nie przyjemnością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
Oj, chyba użyłaś terminu "guilty pleasure" w złym znaczeniu. To coś, co może być nieco wstydliwe, jakby się do tego przyznać, coś, co sprawia, że czujesz się trochę winny, że poświęcasz na to czas, ale mimo wszystko to robisz, bo to daje ci jakąś przyjemność. To jest "guilty pleasure", a dostawanie książek przed premierą jest po prostu samą czystą przyjemnością. ;)
OdpowiedzUsuńCo do tematu, to lubię dostawać książki właśnie z tych wymienionych przez Ciebie powodów. Wielu książek nie poznałabym, gdyby nie to, że je dostałam do zrecenzowania. :)
Hej, jak fajnie, że tu trafiłam! Bardzo podoba mi się szata graficzna Twojego bloga i ironiczny adres i nagłówek. :)
OdpowiedzUsuńSuper, że poruszyłaś temat współprac, bo nadal za mało się o nich mówi. Przez 3 lata prowadziłam bloga książkowego, a potem go porzuciłam i przeniosłam się na bardziej ogólnego, i choć kiedyś miałam takie zdanie jak Ty, dziś mam zupełnie inne.
Współprace nie są już tym, czym były na początku. Teraz jest prawdziwy boom na blogi książkowe i chyba głównie przez te darmowe książki. Mnie one wyszły bokiem. Książki to wcale nie jest kosztowne hobby. Są biblioteki, są darmowe, legalne ebooki w sieci, są znajomi. Nie trzeba czytać wyłącznie kupowanych książek. Ale ludzie szaeją na samą myśl, że mogą dostać książkę za frajer. I nawet nie widzą, jak bardzo są wykorzystywani przez wydawnictwa, które mają darmową reklamę, bo durny bloger potulnie wrzuci recenzję w milion miejsc. Za co? Ano za egzemplarz książki, który wydawnictwa nie kosztował nic.
Unikam współprac barterowych. Od kiedy prowadzę Partyzantkę, skusiłam się na taką tylko raz, bo książka mnie zaciekawiła. Ale - zastrzegłam, że jedyne, co mogę zrobić, to jedno zdjęcie na Instagrama. I dostałam książkę. Może ten przykład trochę otworzy oczy ludziom, którzy czują się wyróżnieni i docenieni, bo dostali książkę od wydawnictwa. ;) Dla nich to biznes, a nie chęć nobilitowania twórców z internetu. Ja wolę czytać wybrane przez siebie książki, pisać o nich, kiedy mi się żywnie podoba i nie publikować swojego tekstu na milionie innych stron. Nie i już. Wydawnictwom, które do mnie piszą, odpisuję, że nie współpracuję barterowo.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Bardzo fajne podejście do tematu i rzeczywiście to wszystko się sprawdza. Gdyby nie współpracę wielu autorów nie poznałabym w ogóle, a z innymi spotkałabym się dużo później. Przed premierą dostałam na razie zaledwie kilka książek, a przedpremierowo udało mi się zrecenzować zaledwie dwie, ale to miłe uczucie móc poznać historię jeszcze zanim poznają ją inni. No i dużo oszczędzam, odkąd nawiązałam współpracę moja biblioteczka powiększa się dużo szybciej, a co do wybierania książek na chybił trafił to czepiałabym się tylko przy wydawnictwach, gdzie blogger sam wybiera sobie pozycje, bo np. Genius Creations przesyła wszystkie książki, które akurat mają premierę.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie, że podjęłaś się tego tematu i go poruszyłaś. W sumie często się widzi i słyszy o recenzentach, którzy mają wiele książek do nadrobienie ze względu na to, że nabrali za dużo książek od wydawnictw. Ja, kiedy sama dostaję jakąś propozycję współpracy, jestem niesamowicie podekscytowana i brałabym wszystkie książki jakie mi zaproponują wydawnictwa, ale zaraz przychodzi myśl " Halo, kiedy to wszystko przeczytam? A jeszcze książki, które czytam dla samej siebie..." i w ten sposób liczba książek redukuje się do maks. 2 sztuk. A co do innych korzyści płynących ze współprac jak najbardziej się zgadzam, jednak trzeba pamiętać, aby się z nich wywiązywać, bo to najważniejsze! :D
OdpowiedzUsuńPYSZNE BUKI
Mam podobny pogląd na tą sprawę. Najciekawszy aspekt współprac recenzenckich, to właśnie możliwość poznania wielu nowych, mało popularnych i wartościowych książek, które zazwyczaj się pomija :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
I feel only apathy
Zaintrygowałaś mnie i już czekam na kolejne posty tego typu ;)
OdpowiedzUsuńMasz rację w każdym z trzech punktów. Osobiście nie wyobrażam sobie brania wszystkich książek, jakie mi proponują "bo darmowe". Przecież to chore podejście. Później człowiek musi czytać o statkach kosmicznych albo walkach wikingów, a tak na prawdę lubuje się w dajmy na to błchych romansach. I nagle recenzja książki, która zbiera same pochwały jest negatywna. Czemu? Bo trafiła do kogoś, komu w zasadzie nie miała prawa się spodobać. I to na jego własne zyczenie!
Znam chlopaka, ktory prowadzi bloga recenzenckiego. Jest mlodziutki, więc na początku przymykalam oko na krotkie i mało mówiące recenzje, bo w koncu każdy musi sobie warsztat wyrobić i ja też nie piszę przecież jakoś wybitnie. Ale z czasem, kiedy zauwazylam (z resztą nie tylko ja) komentarz autora recenzowanej ksiazki, który zarzucal chloapkowi brak rzetelności zaciekawilam się sprawą. A ze ów bloger był czlonkiem konwersacji na fb, to ktoś w końcu poruszył temat. I co się okazało? Autor miał prawo sie wkurzyc. Chlopak wziął ksiazke, przeczytal 40 stron i uznal, ze jest nudna, i nie czyta dalej. I na podstawie jakiejs 1/6 tekstu ocenił ją. Dla mnie to cos nie do wyobrazenia. Skoro już nawiązujemy wspolprace, to trzeba brać to na powaznie. I nie ma, ze czaami boli!
Pozdrawiam serdecznie ;)
Q.
www.doinnego.blogspot.com
Widzę, że temat naszego kolegi wszędzie się przewija xDDD
UsuńAle w sumie on jest idealnym przykładem nawiązywania współprac dla darmowych książek - nie ważne jakich, nie ważne o czym, ważne że jest. ;)
Nie wiem czy powinnam się śmiać czy płakać czytając o tym "recenzencie". Nie żebym się miała za nie wiadomo kogo, ale takie podejście jest dla mnie nie dość, że irracjonalne to jeszcze nieprofesjonalne do kwadratu. :o
UsuńBardzo ciekawy post! Lubię gdy doświadczony bloger wypowiada się na takie tematy. :)
OdpowiedzUsuńSama nawiązałam kilka współprac, ale nie "biorę wszystkiego co dają". Trzeba znać umiar. Współprace sobie cenię, bo pozwalają mi poszerzać horyzonty - nie na wszystkie pozycje mnie stać, więc jestem ogromnie szczęśliwa, gdy jeden lub dwa egzemplarze przylecą do mnie. Wybieram to co mnie interesuje i jak dotąd nie żałuję. :)
Są jednak takie blogi, na których widać, że autor bierze wszystko co leci, zawala terminy i jeszcze narzeka, że mu się nie podoba... Nie rozumiem takich ludzi.
Pozdrawiam cieplutko,
Ola aka Zaczytana Iadala
Jako blogerka z sześcioletnim stażem mogę stwierdzić, że przeszłam przez różne etapy współpracowania. Na początku czułam się wyróżniona, że wydawnictwa przesyłają mi książki, potem zaczęłam być znużona obowiązkiem wynikającym z tego, że trzeba te książki czytać w miarę na bieżąco. A teraz jestem na etapie, w którym w zasadzie nie przyjmuję już książek od wydawnictw. Mam sto nieprzeczytanych i jak się z nim uporam, współpracę zawieszę na stałe.
OdpowiedzUsuń*stos nie sto :)
UsuńNa początku, jak jeszcze byłam kompletnie zielona w sprawach współprac, myślałam, że skoro jakieś wydawnictwo proponuje mi książkę do recenzji to powinnam ją brać bez mrugnięcia okiem. Teraz już wiem, że tu nie chodzi o ilość, ale o to czy w ogóle dana książka jest w stanie mnie zainteresować, bo jeśli po przeczytaniu opisu książki nie jestem w ogóle zaintrygowana to nie widzę sensu w męczeniu się. Wiem, że nie muszę brać wszystkiego, co wydawnictwa mi podsuwają pod nos, a wręcz mogę wybrać to co mnie najbardziej interesuje.
OdpowiedzUsuńJa dopiero zaczynam współpracę z wydawnictwami, bo bloga prowadzę stosunkowo od niedawna. Ważne jest to, żeby nie wziąć sobie za dużo na głowę, bo mimo że książki, które dostajemy są darmowe, w pewien sposób płacimy za nie naszym wolnym czasem. Warto też nie brać wszystkich książek, jakie nam się oferuje, bo czytanie czegoś, co absolutnie nie zbliża się do naszego gustu literackiego, na pewno nie jest przyjemnością. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
BOOKS OF SOULS
Ja zbyt wielu współprac z wydawnictwami nie podejmuję i chociaż bloga prowadzę już dłuższy czas, to dotychczas tylko raz wysyłałam maila z propozycją współpracy. Nigdy też nie biorę książek do recenzji, które mnie nie interesują, bo po pierwsze szkoda mi na to czasu, a po drugie, skoro z góry mogę podejrzewać, że dana książka mi się nie spodoba, to wolę uniknąć później sytuacji, gdy będę pisać negatywną opinię. Dzięki temu dotychczas nie zdarzyła mi się jeszcze sytuacja, aby egzemplarz recenzencki mi się nie spodobał, chociaż w przyszłości zapewne natrafię jeszcze i na takie przypadki :) Wiadomo, świetnie jest dostać książkę za darmo, ale trzeba też zachować w tym pewien umiar. Chociaż biorąc pod uwagę jak drogie są książki, to nic dziwnego, że tyle blogerów patrzy łakomie na takie propozycje...
OdpowiedzUsuńJestem jedną z blogerek książkowych, które współpracują z wydawnictwami, lecz nie robię tego na zasadzie: O, darmowe książki - bierę! Nie o to tutaj chodzi. Nieraz otrzymywałam propozycje zrecenzowania danego tytułu, lecz odmawiałam ze względu na to, że dany opis nie przypadł mi do gustu. Także moja lista współprac nie ciągnie się niczym autostrady, bo zazwyczaj mniej znaczy więcej. Trzeba znać umiar, a znam blogerów, co dostają dziesiątki książek, chwalą się nimi gdzie popadnie, a później "Kiedy ja to przeczytam...". Nie masz czasu - nie szarp się na takie ilości!
OdpowiedzUsuńNapisałabym nieco więcej, ale jestem na etapie "wstałam, ale się jeszcze końca nie obudziłam". Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. :)
Pozdrawiam!
BLUSZCZOWE RECENZJE
zakładając bloga nie wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak współpraca z wydawnictwem :D dla mnie jest to możliwość otrzymania kolejnej książki, ale wcale nie za darmo, bo trzeba poświęcić czas, popracować nad recenzją, zrobić zdjęcia. dlatego każdy egzemplarz, który zamawiam, jest przemyślanym wyborem, a najbardziej boję się tego, że kiedyś dostanę do recenzji książkę, która mi się nie spodoba i zamiast przyjemnosci z czytania, będę się męczyć - dlatego zastanawiam się nad każdą zamawianą pozycją. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że pojawił się post o tej tematyce. Zgadzam się co do osób, które przyjmują recenzenckie egzemplarze hurtowo, a co gorsze, często wypowiadają się o każdej z nich nad wyraz pochlebnie, co niejednokrotnie mija się z prawdą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco!
http://guide-to-the-world-of-books.blogspot.com/
Bardzo podoba mi się twój post ;) Dla mnie taka współpraca wiąże się także z tym, że niedużo moich znajomych czyta i pożyczyć nie miałabym od kogo :D Niby są biblioteki, ale moja najbliższa znajduje się kilkanaście kilometrów od miejsca zamieszkania ;) Jak już jakimś cudem do niej dotrę (bo rodzina nie ma jak mnie tam zawozić) to mam bardzo mały wybór, prawie żadnych nowości ;) Prawie każdy wolałby przeczytać coś dopiero wydanego niż coś co swoją premierę miało kilka/kilkanaście lat temu ;) I na kupowanie mnie po prostu nie stać. Mogę kupić jedną/dwie książki miesięcznie, ale nie tyle ile czytam. Jedynym wyjściem dla mnie są kiermasze książkowe w supermarketach, antykwariatach. Z drugiej strony.. gdy dostaje się książkę do recenzji to człowiek czuje się taki dowartościowany, bo to znaczy, że nie jest kompletnym grafomanem ;)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twój post ;) Dla mnie taka współpraca wiąże się także z tym, że niedużo moich znajomych czyta i pożyczyć nie miałabym od kogo :D Niby są biblioteki, ale moja najbliższa znajduje się kilkanaście kilometrów od miejsca zamieszkania ;) Jak już jakimś cudem do niej dotrę (bo rodzina nie ma jak mnie tam zawozić) to mam bardzo mały wybór, prawie żadnych nowości ;) Prawie każdy wolałby przeczytać coś dopiero wydanego niż coś co swoją premierę miało kilka/kilkanaście lat temu ;) I na kupowanie mnie po prostu nie stać. Mogę kupić jedną/dwie książki miesięcznie, ale nie tyle ile czytam. Jedynym wyjściem dla mnie są kiermasze książkowe w supermarketach, antykwariatach. Z drugiej strony.. gdy dostaje się książkę do recenzji to człowiek czuje się taki dowartościowany, bo to znaczy, że nie jest kompletnym grafomanem ;)
OdpowiedzUsuń