#książka - "Wielki Marsz" S. King
Lubię Kinga, chyba jak większość czytelników książek trzymających w napięciu. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że jest jednym z moich ulubionych i najczęściej czytanych pisarzy. Na pewno nie jest ulubionym, bo nawet gdybym takowego posiadała King raczej by nim nie został, ale do mojego "top10" byłby się załapał.
Osobiście z Kingiem mam tak - wole starsze z jego pozycji, niż te nowe. Myśl tą nasunął mi czytany w ubiegłoroczne wakacje "Joyland", a w przekonaniu utwierdził czytany w tegoroczne "Wielki Marsz" właśnie. Zauważam u siebie pewną regułę - Kinga, najczęsciej czytam na wakacjach. W ciągu roku jakoś ciężej mi po niego sięgnąć.
Jak natknęłam się na "Wielki Marsz"? Jak na większość książek Kinga. Wpadłam do księgarni po coś zupełnie innego (w tym przypadku miały to być "Wyznania gejszy"), ale z braku szukanej książki musiałam sobie sprawić nagrodę pocieszenia. Z racji braku czasu i pomysłów, gdzie u mnie jedno często wynika z drugiego, trafiłam na najprostszy dla mnie w obsłudze dział - thrillery i kryminały. I tak wahając się pomiędzy "Miasteczkiem Salem" i "Wielkim Marszem", wybrałam drugie. I nie dlatego, że cieńsze, bo właściwie z tego tytułu ciut gorsze, ale dlatego, że opis bardziej przypadł mi do gustu, a za "Miasteczko" próbowałam się zabrać jako małolata. Z nikłym skutkiem. Ot i cała historia.
Książkę tę, King wydał pod pseudonimem Richarda Bachman'a. Zawsze mnie zastanawia - po co używać pseudonimu, który później się ujawnia? No ale, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Amen. Chociaż książka wydana została w 1979 (w Polsce, zdaniem Wikipedii, w 1992), nadal jest aktualna. Właściwie, jej przesłanie będzie aktualne zawsze. Jak to z książkami prawiącymi o przyszłości bywa.
W tej niespełna 300-stronicowej książce rozchodzi się o tytułowy "Wielki Marsz". O przedsięwzięcie w którym udział bierze stu nastolatków, chłopców jedynie. Wyruszają oni w Marsz po Ameryce, i to taki z którego powrócić może tylko jeden. Jak głosi opis na okładce "meta będzie tam, gdzie padnie przedostatni z nich". Przez cały czas trwania Marszu nie mogą zwolnić bardziej niż 4 mile na godzinę. Inaczej giną. I choć cała akcja rozgrywa się w przeciągu maksymalnie pięciu dni, pokazuje wszystko czego czytelnik chciałby się dowiedzieć na temat takiej "imprezy".
Nie wiedzieć czemu, ale ogólnym zmysłem, książka ta przypomina mi nieco "Igrzyska Śmierci". Albo to one przypominają ją? W sumie, patrząc chronologicznie..... W obu, z czyjejś śmierci robi się przedstawienie, rozrywkę i czasoumilacz dla ludzi. Widowisko, które każdy chcę zobaczyć, a niektórzy poczuć na własnej skórze.
"Wielki Marsz" ma w sobie coś wciągającego. Choć jest nieco przewidywalny (przynajmniej dla mnie takowy był), nie psuje to całości. Książka potrafi zająć dzień, w ekstremalnych warunkach niecałe dwa. Gorąco ją polecam. Naprawdę warto.
Bez wątpienia daje do myślenia i zostaje w głowie, nieco ją ryjąc. Człek się zastanawia, czy sam aby nie bierze udziału w jakimś "Wielkim Marszu" i czy zwolnienie tempa "przechodzenia" życia nie jest równoznaczne ze śmiercią. W końcu, tak pędzimy przez swe życia, bez dania sobie szansy na chwilę odpoczynku. Nas jednak nikt nie każe za to śmiercią. Jeśli już, robimy to sami.
A jaka jest Twoja ulubiona książka Kinga?
Osobiście z Kingiem mam tak - wole starsze z jego pozycji, niż te nowe. Myśl tą nasunął mi czytany w ubiegłoroczne wakacje "Joyland", a w przekonaniu utwierdził czytany w tegoroczne "Wielki Marsz" właśnie. Zauważam u siebie pewną regułę - Kinga, najczęsciej czytam na wakacjach. W ciągu roku jakoś ciężej mi po niego sięgnąć.
Jak natknęłam się na "Wielki Marsz"? Jak na większość książek Kinga. Wpadłam do księgarni po coś zupełnie innego (w tym przypadku miały to być "Wyznania gejszy"), ale z braku szukanej książki musiałam sobie sprawić nagrodę pocieszenia. Z racji braku czasu i pomysłów, gdzie u mnie jedno często wynika z drugiego, trafiłam na najprostszy dla mnie w obsłudze dział - thrillery i kryminały. I tak wahając się pomiędzy "Miasteczkiem Salem" i "Wielkim Marszem", wybrałam drugie. I nie dlatego, że cieńsze, bo właściwie z tego tytułu ciut gorsze, ale dlatego, że opis bardziej przypadł mi do gustu, a za "Miasteczko" próbowałam się zabrać jako małolata. Z nikłym skutkiem. Ot i cała historia.
Książkę tę, King wydał pod pseudonimem Richarda Bachman'a. Zawsze mnie zastanawia - po co używać pseudonimu, który później się ujawnia? No ale, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Amen. Chociaż książka wydana została w 1979 (w Polsce, zdaniem Wikipedii, w 1992), nadal jest aktualna. Właściwie, jej przesłanie będzie aktualne zawsze. Jak to z książkami prawiącymi o przyszłości bywa.
W tej niespełna 300-stronicowej książce rozchodzi się o tytułowy "Wielki Marsz". O przedsięwzięcie w którym udział bierze stu nastolatków, chłopców jedynie. Wyruszają oni w Marsz po Ameryce, i to taki z którego powrócić może tylko jeden. Jak głosi opis na okładce "meta będzie tam, gdzie padnie przedostatni z nich". Przez cały czas trwania Marszu nie mogą zwolnić bardziej niż 4 mile na godzinę. Inaczej giną. I choć cała akcja rozgrywa się w przeciągu maksymalnie pięciu dni, pokazuje wszystko czego czytelnik chciałby się dowiedzieć na temat takiej "imprezy".
Nie wiedzieć czemu, ale ogólnym zmysłem, książka ta przypomina mi nieco "Igrzyska Śmierci". Albo to one przypominają ją? W sumie, patrząc chronologicznie..... W obu, z czyjejś śmierci robi się przedstawienie, rozrywkę i czasoumilacz dla ludzi. Widowisko, które każdy chcę zobaczyć, a niektórzy poczuć na własnej skórze.
"Wielki Marsz" ma w sobie coś wciągającego. Choć jest nieco przewidywalny (przynajmniej dla mnie takowy był), nie psuje to całości. Książka potrafi zająć dzień, w ekstremalnych warunkach niecałe dwa. Gorąco ją polecam. Naprawdę warto.
Bez wątpienia daje do myślenia i zostaje w głowie, nieco ją ryjąc. Człek się zastanawia, czy sam aby nie bierze udziału w jakimś "Wielkim Marszu" i czy zwolnienie tempa "przechodzenia" życia nie jest równoznaczne ze śmiercią. W końcu, tak pędzimy przez swe życia, bez dania sobie szansy na chwilę odpoczynku. Nas jednak nikt nie każe za to śmiercią. Jeśli już, robimy to sami.
A jaka jest Twoja ulubiona książka Kinga?
Nie czytałam Wielkiego Marszu, ale swoją recenzją mnie zaciekawiłaś i chyba po nią sięgnę. Moją ulubioną jest "Blaze", klimatycznie odbiega od innych, ale mam do niej jakiś sentyment. Nie można nie polubić tego dwumetrowego osiłka, który tak naprawdę jest strasznym wrażliwcem. Mimo że znam zakończenie za każdym razem tak samo mocno je przeżywam.
OdpowiedzUsuńGorąco polecam! Mimo, że czytałam ją miesiąc temu nadal świdruje mi głowę dziwnymi, momentami lekko destrukcyjnymi, myślami. Zaś o wspomnianej przez Ciebie "Blaze" nie słyszałam. Ale skoro mówisz, że odbiega od klimatu King'a, chętnie po nią sięgnę. :)
Usuń